No i kupiłam bojownika z kubeczka.
: pn sty 11, 2010 7:21 pm
A konkretnie z takiego jakby malusieńkiego akwarium (chyba 10 na 10 cm a przestrzeni wodnej miał jeszcze mniej ) w sklepie ‘Kakadu’. W Złotych Tarasach. Jak ktoś był, to widział, jak one tam są ustawione na półeczkach. Jeden samiec widzi drugiego przez ścianki...
Wiem, nie powinnam była takiego kupować. Przecież to sobie mówiłam od dawna. Miałam kupić takiego, który pływa w akwarium. Najlepiej białawego z lekko fioletowymi lub niebieskimi płetwami. I może niebieskimi oczkami.
I chodziłam tak po sklepach, i przyglądałam się różnym bojownikom. Aż parę dni temu zaszłam do Kak. Zł. T., i zobaczyłam takiego sobie samczyka: zwyczajny, granatowy, a na dolnej płetwie i piersiowych leciutko różowawy. Oczy jakieś jasne, źle widać w tamtym świetle. Nic szczególnego. Wróciłam do domu. A wieczorem myślałam o tej rybie.
Następnego dnia odwiedziłam jeszcze Blue City i Redutę. W tym drugim sklepie była akurat dostawa bojowników. Różniaste, kolorowe, strzępiaste, białawe też były (tylko słabo się prezentowały, bo poustawiane jeden na drugim w tych pojemniczkach i szklaneczkach, a obsługa nie kwapiła się ich rozstawić po ludzku – do tego kiepskie światło – i jak tu wybierać?). Podniosłam jakiegoś bladoniebieskiego „obszarpańca”, popatrzył się na mnie. Odstawiłam. Nie wiem czemu, ale po głowie mi chodził wciąż ten ze Zł. Tarasów. Postanowiłam zajrzeć do tego sklepu wracając.
Wciąż tam był. Jeden z najżwawszych. Niestety, sporo z tych wspaniałych samców zobojętniało już i „oklapło”... Tak sobie pomyślałam, że na pewno ma zaczątki martwicy płetw, bo miał jakieś takie małe zgrubienie na dolnej płetwie, a kiedyś, dawno temu, kupiłam samca z kubeczka ze zrolowanymi troszkę płetwami piersiowymi i jakiś czas potem reszta płetw mu się zrolowała i postrzępiła, poszarzał i zdechł. Pomyślałam sobie, że kupię tego i będę go usiłować wyleczyć, bo zdrowy raczej nie jest. Kupiłam.
To było parę dni temu. Po zakupie wsadziłam go do akw. ok. 20 litrów, ale wielokątnego. Dostał temperaturę ok. 28 stopni. Ale diabelnik zajmował się głównie ściganiem swoich odbić w wielu szybach, nawet nie był chętny jeść. Zjadł czasem jeden płatek pokarmu dla ryb z pęsety, po paru godzinach ze dwa maleńkie kawałeczki mięsa czy ryby, i wracał do ścigania „innych bojowników” w szybach. Czasem gasiłam mu lampkę, bo myślałam, że się całkiem wyczerpie tym pływaniem z góry na dół aż do uderzania o piasek z furią czy podskoków na górze. W piątek przyszła wreszcie dostawa żywego pokarmu do sklepu. Wpuściłam mu kilka szklarek. Złapał jedną i wypluł. *o* Wpuściłam mu trochę rozwielitek. Czasem jakąś chwycił, ale baaardzo daleko tu było do słynnego obżarstwa bojowników. Po paru godzinach zobaczyłam, że zasmakował w szklarkach. Zasmakował, czyli zdarzało mu się złapać ze dwie po kolei i schrupać. Potem wracał do szybek.
Po trzech dniach zobaczyłam na nim kilka białych kropek, bez wątpienia ospę. Spodziewałam się czegoś takiego. Płetwa ogonowa na samym końcu też robiła się jakoś podejrzanie niewyraźna i miała jedną dziurkę. Postanowiłam zalać go CMF, ale już od razu w prostokątnym akwarium. Poszedł do 10 litrowego baniaczka. W rogach powtykałam jakieś zaglonione rośliny, i na górę poszło trochę zielska. Łupinki kokosów, mały kawałek lawy, żeby nie miał tak pusto. Postawiłam to przy grzejniku, jako dodatek do grzałki, bo jest malutka i nie doszłoby do 32 stopni. Wkropliłam CMF – na oko, bo nie mam pojęcia jak wygląda jeden mililitr, a i akwarium nie jest zalane pod wierzch, więc jest tam może 8,5 litra wody. Prawdopodobnie dodałam tego CMF trochę za dużo. To było w sobotę. Bojownik żyje, czyli nie o tyle za dużo, żeby było bardzo za dużo. ^^’ Ale rozwielitek wpuścić się nie da. Zdychają w krótkim czasie. Szklarki żyją dłużej, ale on je niezbyt lubi.
I to jest stan na dziś. Temperatura około 32 stopnie. Akwarium oczywiście przykryte, ale jest mała szpara, bo kabel od grzałki podnosi szybkę. Na szybce leży dodatkowo duża książka, żeby było mniej utraty ciepła. Białe kropki od ospy znikły, ale za to pojawiły się czerwone na samych koniuszkach promieni ogona i płetwy dolnej. Bojownik wciąż lubi pływać z góry do dołu w rogu akwarium, ale już tak nie szaleje. Lubi też wpychać się w rośliny i zwolna się między nimi prześlizgiwać. Również obok lawy, która jest blisko szybki. Ogólnie lubi się wpychać w ciasne miejsca. Dużo bardziej niż moja samica, Niebieska Ryba (którą mam od dawna i trzymam w akwarium ogólnym). Ona lubi „rozmach”, zwłaszcza pływanie w prądzie wody wzdłuż przedniej szyby.
Podoba mi się ten nowo kupiony bojownik. Jest taki zwykły, a jednak trochę niezwykły. Ultramarynowy kolor, leciutko na dolnej płetwie różowy, a same czubeczki płetw piersiowych białe. Dość smukły kształt ciała. Możliwe, że jest dość młody, bo niezbyt wygarbiony (swoją drogą nie wiem, po czym poznaje się wiek), i czasem pojawia się mu jeden jaśniejszy pasek wzdłuż ciała. I ma żółte oczy. Jak kot, albo wilk. Jasnożółte, choć przy pewnym oświetleniu są troszkę różowe. Podoba mi się. Nie chciałabym, żeby zdechł. A mam obawy. Jest wciąż niezbyt chętny do jedzenia. Ot, zjada tyle, żeby nie paść z głodu, ale czy to mu wystarczy do nabrania krzepy i zwalczenia wszystkiego, co go z chorób zaatakowało, to nie wiem.
Ot, nawarzyłam sobie: kupiłam bojownika z kubeczka, i taka z nim teraz mecyja.
Wiem, nie powinnam była takiego kupować. Przecież to sobie mówiłam od dawna. Miałam kupić takiego, który pływa w akwarium. Najlepiej białawego z lekko fioletowymi lub niebieskimi płetwami. I może niebieskimi oczkami.
I chodziłam tak po sklepach, i przyglądałam się różnym bojownikom. Aż parę dni temu zaszłam do Kak. Zł. T., i zobaczyłam takiego sobie samczyka: zwyczajny, granatowy, a na dolnej płetwie i piersiowych leciutko różowawy. Oczy jakieś jasne, źle widać w tamtym świetle. Nic szczególnego. Wróciłam do domu. A wieczorem myślałam o tej rybie.
Następnego dnia odwiedziłam jeszcze Blue City i Redutę. W tym drugim sklepie była akurat dostawa bojowników. Różniaste, kolorowe, strzępiaste, białawe też były (tylko słabo się prezentowały, bo poustawiane jeden na drugim w tych pojemniczkach i szklaneczkach, a obsługa nie kwapiła się ich rozstawić po ludzku – do tego kiepskie światło – i jak tu wybierać?). Podniosłam jakiegoś bladoniebieskiego „obszarpańca”, popatrzył się na mnie. Odstawiłam. Nie wiem czemu, ale po głowie mi chodził wciąż ten ze Zł. Tarasów. Postanowiłam zajrzeć do tego sklepu wracając.
Wciąż tam był. Jeden z najżwawszych. Niestety, sporo z tych wspaniałych samców zobojętniało już i „oklapło”... Tak sobie pomyślałam, że na pewno ma zaczątki martwicy płetw, bo miał jakieś takie małe zgrubienie na dolnej płetwie, a kiedyś, dawno temu, kupiłam samca z kubeczka ze zrolowanymi troszkę płetwami piersiowymi i jakiś czas potem reszta płetw mu się zrolowała i postrzępiła, poszarzał i zdechł. Pomyślałam sobie, że kupię tego i będę go usiłować wyleczyć, bo zdrowy raczej nie jest. Kupiłam.
To było parę dni temu. Po zakupie wsadziłam go do akw. ok. 20 litrów, ale wielokątnego. Dostał temperaturę ok. 28 stopni. Ale diabelnik zajmował się głównie ściganiem swoich odbić w wielu szybach, nawet nie był chętny jeść. Zjadł czasem jeden płatek pokarmu dla ryb z pęsety, po paru godzinach ze dwa maleńkie kawałeczki mięsa czy ryby, i wracał do ścigania „innych bojowników” w szybach. Czasem gasiłam mu lampkę, bo myślałam, że się całkiem wyczerpie tym pływaniem z góry na dół aż do uderzania o piasek z furią czy podskoków na górze. W piątek przyszła wreszcie dostawa żywego pokarmu do sklepu. Wpuściłam mu kilka szklarek. Złapał jedną i wypluł. *o* Wpuściłam mu trochę rozwielitek. Czasem jakąś chwycił, ale baaardzo daleko tu było do słynnego obżarstwa bojowników. Po paru godzinach zobaczyłam, że zasmakował w szklarkach. Zasmakował, czyli zdarzało mu się złapać ze dwie po kolei i schrupać. Potem wracał do szybek.
Po trzech dniach zobaczyłam na nim kilka białych kropek, bez wątpienia ospę. Spodziewałam się czegoś takiego. Płetwa ogonowa na samym końcu też robiła się jakoś podejrzanie niewyraźna i miała jedną dziurkę. Postanowiłam zalać go CMF, ale już od razu w prostokątnym akwarium. Poszedł do 10 litrowego baniaczka. W rogach powtykałam jakieś zaglonione rośliny, i na górę poszło trochę zielska. Łupinki kokosów, mały kawałek lawy, żeby nie miał tak pusto. Postawiłam to przy grzejniku, jako dodatek do grzałki, bo jest malutka i nie doszłoby do 32 stopni. Wkropliłam CMF – na oko, bo nie mam pojęcia jak wygląda jeden mililitr, a i akwarium nie jest zalane pod wierzch, więc jest tam może 8,5 litra wody. Prawdopodobnie dodałam tego CMF trochę za dużo. To było w sobotę. Bojownik żyje, czyli nie o tyle za dużo, żeby było bardzo za dużo. ^^’ Ale rozwielitek wpuścić się nie da. Zdychają w krótkim czasie. Szklarki żyją dłużej, ale on je niezbyt lubi.
I to jest stan na dziś. Temperatura około 32 stopnie. Akwarium oczywiście przykryte, ale jest mała szpara, bo kabel od grzałki podnosi szybkę. Na szybce leży dodatkowo duża książka, żeby było mniej utraty ciepła. Białe kropki od ospy znikły, ale za to pojawiły się czerwone na samych koniuszkach promieni ogona i płetwy dolnej. Bojownik wciąż lubi pływać z góry do dołu w rogu akwarium, ale już tak nie szaleje. Lubi też wpychać się w rośliny i zwolna się między nimi prześlizgiwać. Również obok lawy, która jest blisko szybki. Ogólnie lubi się wpychać w ciasne miejsca. Dużo bardziej niż moja samica, Niebieska Ryba (którą mam od dawna i trzymam w akwarium ogólnym). Ona lubi „rozmach”, zwłaszcza pływanie w prądzie wody wzdłuż przedniej szyby.
Podoba mi się ten nowo kupiony bojownik. Jest taki zwykły, a jednak trochę niezwykły. Ultramarynowy kolor, leciutko na dolnej płetwie różowy, a same czubeczki płetw piersiowych białe. Dość smukły kształt ciała. Możliwe, że jest dość młody, bo niezbyt wygarbiony (swoją drogą nie wiem, po czym poznaje się wiek), i czasem pojawia się mu jeden jaśniejszy pasek wzdłuż ciała. I ma żółte oczy. Jak kot, albo wilk. Jasnożółte, choć przy pewnym oświetleniu są troszkę różowe. Podoba mi się. Nie chciałabym, żeby zdechł. A mam obawy. Jest wciąż niezbyt chętny do jedzenia. Ot, zjada tyle, żeby nie paść z głodu, ale czy to mu wystarczy do nabrania krzepy i zwalczenia wszystkiego, co go z chorób zaatakowało, to nie wiem.
Ot, nawarzyłam sobie: kupiłam bojownika z kubeczka, i taka z nim teraz mecyja.