Ostatni post z poprzedniej strony:
Sądzę, że w większości przypadków jest jakiś wybór poza "nie karmić w ogóle" i "oddawać w opiekę komuś nieogarniętemu".
Nie piszę tego po to, żeby pognębić kolegę czy koleżankę, którym się nieszczęście przytrafiło. Ale już tu widzę doskonały wstęp do lansowania teorii, że lepiej głodzić nawet długo niż karmić za dużo, z pominięciem jakichkolwiek opcji pośrodku. Otóż nie. Rachunek zysków i strat może być za każdym razem różny i nie ma takiej reguły, ze głód zawsze bardziej na zdrowie wyjdzie.
Ja nie jestem szczególnie towarzyski i rodzinę mam daleko. Mimo tego wśród znajomych mam kilkoro takich, na których mogę polegać i mają zadbane zwierzęta. Kumają potrzebę karmienia bez przekarmiania. Czy to dotyczy ryby czy psa, w moim przypadku psa specjalnej troski gastronomicznej. Nie pojechałbym na wakacje, gdybym musiał wybierać dla swoich zwierząt między dżumą a cholerą. Na szczęście wymyślono także bardziej ogarniętych znajomych i automatyczne podajniki.
Jedno mnie zastanawia. Często są tu tematy o tym, że ktoś musi wyjechać i nie wie, jak zabezpieczyć ryby. Nigdy nie ma ogłoszeń typu "czy ktoś sympatyczny nie ogarnąłby mi ryb dwa razy w tygodniu". Są ludzie z całej Warszawy, spotykają się, odwiedzają się, pomagają zdalnie. Może czasami udałoby się dograć jakąś pomoc ze strony nieprzypadkowego człowieka. Wiadomo, że jest strach przed wpuszczaniem obcych do domu. Ale jeśli wchodzi niszczycielska sąsiadka, to podobne ryzyko - wpuścić kogoś, z kim można się wcześniej umówić, wymienić kontaktami, omówić potrzeby. Potem się zrewanżować lub zapłacić symboliczną kwotę, która będzie pewnie i tak niższa, niż ta potrzebna do restartu dużego baniaka.