Marcinie, od czego by tu zacząć opowiadanie... może tak: miałam zarówno biotop Malawi jak i Tanganikę. Tanga jak wiecie jest do tej pory, maleńka i tylko z jednym gatunkiem muszlowców - ale jest i dopóki żyję zapewne będzie
. Oba biotopy to zupełnie inne wrażenia, choć może się wydawać że w sumie takie podobne.
Może najpierw o Malawi trochę: przy pyszczakach masz do rozważenia właściwie tylko dwie opcje, które mają szansę rozwinąć się w ciekawy zbiornik, aczkolwiek to czy on jest ciekawy czy nudny - to odczucia indywidualne. Jednych to kręci, innych nudzi - po prostu.
Pierwsza opcja to jest doprowadzenie do celowego przerybienia zbiornika w celu wyeliminowania ustalania terytoriów co pozwala na stworzenie kolorowego akwarium z kilkoma gatunkami. Nie jest to fajne, gdy chce się obserwować naturalne zachowania ryb, bo w takim zbiorniku nigdy ich nie będzie - natomiast spełni oczekiwania osób, które chcą się cieszyć różnorodnością barw w zbiorniku słodkowodnym. W przerybionym zbiorniku pod w/w efekt nie powinno się stwarzać aranżacji pozwalającej na obranie dominującym rybom "jaskini" / szczeliny - bo wtedy mimo przerybienia najprawdopodobniej znajdzie się w stadzie dominant, który zawładnie daną "dziurą" i będzie wprowadzał atmosferę grozy, a to na resztę pozytywnie nie wpłynie. Powinny więc być dekoracje z niewielkiej ilości skał, najlepiej otoczaki lub wapienie o płaskich powierzchniach. Dobierając grupę ryb musisz zwrócić uwagę czy są to pyszczaki Mbuna czy Utaka - ponieważ pierwsze są roślinożerne, a drugie mięsożerne i mieszanie ich razem, na zdrowie ze względu na zróżnicowaną dietę, im nie wyjdzie. Dla Mbuny powinieneś się postarać o dobre oświetlenie, by pobudzić glony do obfitego rozrostu i pokrycia skał. Dla Utaki już nie jest to ważne. Z uwagi na Twój litraż - raczej pyszczaki Mbuna byłyby odpowiedniejsze, bo można dobrać gatunki mniejsze po prostu.
Druga opcja to zorganizowanie jednogatunkowego zbiornika z haremem pyszczaków i takim zaplanowaniem przestrzeni, by możliwe było ukrywanie się i obranie terytoriów. Można w sumie pokusić się o dwa gatunki z mniejszych pyszczaków, ale wymaga to nieco więcej pracy i przemyśleń aranżacyjnych. Przy takim zbiorniku na pewno zachowania ryb będą ciekawsze no i z całą pewnością dojdzie do rychłego pojawienia się narybku - a dodam, że oglądanie inkubujących samic jest całkiem fajne, szczególnie jak już widać małe rybki w pysku, no i oczywiście potem dorastanie narybku itd.
Ja pyszczaki lubiłam obserwować, miałam je z 15 lat (te same + narybek po nich) - niestety błędnie dobrałam gatunki i doszło do nieplanowanej krzyżówki, ale młode po nich - choć kundelki - były niezwykle urokliwe i dożyły późnej starości. Nigdy nie preparowałam w żaden sposób wody - jedynie skały wapienne były i zwykła kranówka.
Z muszlowcami u mnie było już nieco inaczej. Staranniejsze przygotowanie i dużo więcej przemyśleń, aczkolwiek teraz z perspektywy czasu tez jestem w stanie wytknąć sobie pewne błędy. Multifasciatus - ryba o wyjątkowym zacięciu budowniczego - co pewnie już nie raz czytałeś, bo każdy to powtarza w opisach. Te ryby będą cały czas aranżować zbiornik wedle swoich pomysłów i z dnia na dzień będziesz widział zmiany, co sprawia, że obserwacje są ciekawe mimo niepozornego wyglądu mieszkańców. Ja jestem zwolenniczką drobnych ryb jak wiesz, więc takie multiki mają dla mnie wiele uroku i gdybym miała możliwości lokalowe nieco lepsze to postawiłabym im baniak o specjalnie dobranych wymiarach, tak by była duża powierzchnia dna a niezbyt wysoki. Ale - jakoś trzeba sobie radzić i kombinować w takich warunkach jakie się ma
Stąd u mnie pomysł na struktury, które miały zapewnić nieco więcej "dna" niż powierzchnia zbiornika. I zapewniły - bo ryby pozajmowały półki i kwitnie na nich życie rodzinne podobnie jak na dnie pod półkami. Najważniejsze dla muszlowców to zapewnić piach i muszle - oczywiście w oryginale są to muszle ślimaka Tanganikańskiego (Neothuma), ale doskonale sprawdzają się też muszle winniczka bo są podobnej wielkości, ewentualnie - u mnie są jeszcze muszle jakiegoś morskiego ślimaka, które kształtem przypominają winniczka lecz są o wiele większe. Najlepiej mieć ich jak najwięcej - pokryć nimi całe dno, nawet warstwami - muszlowce i tak większość z nich zakopią w piasku pozostawiając sobie tylko obrane grupy gdzie widoczny często jest tylko otwór wejściowy, lub kilka otworów a reszta przysypana. Nie ma więc sensu przykładanie szczególnej uwagi do układania muszelek w estetyczne grupki - to i tak zostanie zmienione przez ryby. Właściwie akwarium dla muszlowców wygląda dość... ubogo, ze względu na to, że aby oszczędzić cenną powierzchnię dna nie należy budować skalnych konstrukcji itp. dekoracji na których nie ma możliwości umieszczenia muszli - będzie to bowiem teren stracony. Mój pomysł na struktury przysypane piaskiem uważam za trafiony, choć miałam co do tego wątpliwości i nie byłam pewna, czy ryby zechcą zamieszkać na półkach.
Przy pierwszym podejściu do muszlowców wprowadziłam do akwarium również inny gatunek - naskalnika dickfelda - miałam wówczas dodatkowo przy tylnej ścianie akwarium zbudowany nasyp z piaskowców, by stworzyć mu szczeliny. Funkcjonowały razem ze sobą te gatunki przez całkiem długi czas - ale nie był to najszczęśliwszy pomysł, ponieważ u naskalników niestety ani razu nie udało się odchować potomstwa a i u muszlowców kolonia była znacznie mniejsza. Wyraźnie sobie jednak bruździły te dwa gatunki, choć nigdy nie było żadnych krwawych walk na śmierć i życie. Konkluzja - muszlowce i naskalniki - zły pomysł wg mnie.
Gdy naskalniki dokonały żywota bezdzietnie (w wyniku wypadku, który opiszę niżej) już nie próbowałam łączyć swojej kolonii multików z jakimkolwiek innym gatunkiem. Kolonia rozrosła się znacznie i tak pozostało do dziś. Jak wiecie zbiornik w trakcie przygody z multikami uległ wymianie - ale kolonia wywodzi się cały czas z tego pierwszego stada - jedynie bodaj 4 razy w ciągu też chyba z 15 lat dokonałam wymiany krwi w stadzie no i wielokrotnie oczywiście zmniejszałam populację ryb. Powiem Wam, że są to dla mnie wyjątkowe ryby - o nieskazitelnej kondycji, nigdy nie chorujące, bez żadnych problemów, znakomicie żyjące w kolonii. Wiele lat temu moja kolonia z winy awarii grzałki uległa prawdziwej katastrofie - po prostu straciłam niemal wszystkie ryby, oprócz zdaje się 3 maluchów, które cudem to wytrzymały wysoką temperaturę i od tych kilku, po dołączeniu kilku nowych powstała obecnie żyjąca u mnie kolonia.
Do 240 l można oczywiście wpuścić 2 lub 3 gatunki muszlowców, niekoniecznie musi to być taka jednogatunkowa kolonia - można się pokusić o zorganizowanie niecki (!!) - i to jest mega fajna sprawa, ale ciut bardziej skomplikowana, niż takie tam luźne wpuszczenie przypadkowo dobranych muszlowców. O niecce czytałam i uczyłam się dużo czasu - jednak nie zrealizowałam osobiście z różnych przyczyn - ale zachęcam do zapoznania się z tematem. Z tego co pamiętam - niecki w naturze powstają zwykle z 2-3 gatunków konkretnych muszlowców - w zależności od rejonu występują różnice. Najczęściej niecki powstają wokół muszlowca Lamprologus callipterus, towarzyszami w niecce są często Brevisy, rzadziej Multifasciatusy czy też zdaje się Telmatochromis vittatus (już nie pamiętam dokładnie, trzeba by było przegrzebać materiały Państwa Mierzeńskich w poszukiwaniu opisów). Zrobić coś takiego to uważam genialne wyzwanie i super sprawa jeśli chodzi o obserwację zachowań. W niecce panuje współpraca gatunków, które ją tworzą - najprościej pisząc - ryby opiekują się wspólnie własnym potomstwem, bronią wspólnie niecki przed niebezpieczeństwami itd. To musi być super obserwując tego typu współpracę i tolerancję międzygatunkową.
O rany... już nie wiem co napisać, bo to są tematy rzeki, możnaby o tym pisać rok - może pytania / zagadnienia?
-- 15 sie 2016, o 14:47 --
No - jeszcze przeszłam przez księżniczki... ale to była porażka dla mnie - nie wiem czy opisywać, czy sobie darować, bo czy kogoś to zainteresuje?
-- 15 sie 2016, o 14:55 --
Może tylko wzmianka - po zakończeniu przygody z pyszczakami miałam okres rozmyślań na temat tego jak zagospodarować zbiornik po nich, którego demontować oczywiście nie zamierzałam a jedynie wpuścić nowe życie. Padło na Neolamprologus brichardi kigoma - pierwsze i jedyne ryby F1 jakie kiedykolwiek w życiu kupiłam i tak się na nich ostro przejechałam, że zraziło mnie to do jakichkolwiek odłowów i pierwszych / drugich pokoleń po odłowach... Była to para - pięknych ryb - ale wbrew pozorom i opiniom o super płodności księżniczek i ich opiekuńczości oraz współpracy w rodzinie u mnie niestety nie doszło do pojawienia się jakiegokolwiek narybku... Owszem - było jedno tarło i jedna ikra, która została zeżarta w dwa dni zdaje się i potem już nic - jedynie jakieś niesnaski w stosunku do siebie. Czekałam, czekałam i czekałam - i ponieważ nic się nie zmieniało miesiącami - zrezygnowałam po prostu. Nie było mi dane obserwować rodzinnego zachowania księżniczek
Nie wiem czemu - być może czysty zbieg okoliczności, że akurat na takie osobniki trafiłam - ale może też być kwestia jakichś szczególnych wrażliwości tego właśnie gatunku na specyficzne parametry wody, których nie zapewniłam - trudno wyczuć.