hehe. No i był restart. Miękki i w sumie nie wiem, czy jako restart się liczy, ale po kolei...
Walczyłam sobie z sinicą. W ramach walki z nią np. zaprzestałam odmulania, karmiłam dość obficie, robiłam rzadsze podmiany (raz na 2tyg), dozowałam azot. Miałam też słabą cyrkulację, ponieważ przy montowaniu filtra źle go obróciłam i nie pasowało, żeby deszczownica była na krótszym boku. Planowałam poprawić to jak przyjdzie stelaż, a to się nieludzko przedłuża. A "sinicy" coraz więcej. Kupiłam też specyfik tropicala do zakwaszania wody, licząc, że zbicie pH pomoże.
Pewnego dnia patrzę, a gurami sobie skubie moje "sinice". Zaczęło mnie to zastanawiać. Rybki chyba nie przepadają za cyjano? Podzieliłam się wątpliwościami z mężem a on uczynił bardzo słuszną uwagę: "w sumie jak miałaś sinice to waliło jak w szambie a teraz nic nie czuję, mimo że jest tego więcej". Chyba jednak pomyliłam sinice z zielenicą i wszystko, co robiłam w celu ograniczenia jej tylko pogłębiało problem.
Było sobie gloniasto, brzydko, ale jeszcze nie katastrofalnie. Opracowywałam sobie plan działania. Niestety zanim go zaczęłam realizować, trafiłam z synkiem do szpitala. Po kilku dniach dzwoni mąż z informacją, że mój baniak jest cały zielony a glony już dosłownie porastają rybki. Zdalnie nie mogłam nic zadziałać, więc zleciłam mu tylko przygotowanie masy wody RO i zaciemnienie zbiornika.
Wczoraj wrócilam do domu i faktycznie, woda była zielona a widoczność ograniczona do jakichś 10cm. Przystąpiłam do sprzątania, które nie wiem czy liczy się jako restart. Wyjęłam z baniaka wszystko co się dało. Kamienie, liście anubiasów, korzeń i generalnie wszystko, co dało się wyszorować - wyszorowałam. Porządnie odmuliłam dno i wytarłam szyby. Usunęłam większość rotali, bo ona była najmocniej zagloniona. Wyczyściłam filtr i przestawiłam w odpowiednią pozycję. Okazja była świetna do zrobienia ładnego aranżu od nowa. Niestety nie zrobiłam. Układałam wszystko i sadziłam od nowa rośliny przy zerowej widoczności, macając łapą odpowiednie miejsca. Podmieniłam z 50% wody i władowałam prefiltr z watą, którą wymieniałam co kilka godzin. Po niecałej dobie woda jest już niemal całkowicie klarowna.
Zaginął Eustachy, samiec Borelli. Nie wiem, czy te warunki go zabiły, czy może padł sam z siebie (kupiłam dorosłego, miałam go półtorej roku i często były z nim problemy) powodując swoim rozkładającym się korpusikiem tak drastyczne pogorszenie warunków.
Oby dalej było dobrze, bo pewnie jeszcze kilka miesięcy do nowego zbiornika