Ostatni post z poprzedniej strony:
Lech-u - nie tylko Ty...Dzisiaj nie bez walki i po zdemolowaniu Rogatej udało mi się w końcu złapać Barwną Mamusię i przy zgaszonym świetle wpuścić do Mrocznej.
Z "pewną, taką nieśmiałością" a co tu dużo mówić sporą obawą obserwowałem zachowanie Pana B, ale... zaskoczył mnie baaardzo pozytywnie. Dosłownie w 2 susach, choć dzieliła ich odległość całego baniaczka doskoczył do swej dawno nie widzianej wybranki i jak gdyby nigdy nic obsypał gorącymi całusami i w namiętnych latynoskich kocich ruchach, nabierając meksykańskiej czerwieni zaczął obtańcowywać...
Choć kobiety pamiętliwe są, to Pani B, (chyba) puściła w niepamięć "za słoną zupę" i nabierając równie intensywnych pąsów (o)ddała się dalszym zalotom, skrywając z kochankiem, mężem i ojcem w jednym w ulubionym domku schadzek...
Młokosy z typową dla nastolatków zwisającą ignorancją olały sprawę, że stara wróciła na chatę a Matka zachowując kamienną, choć podkreśloną mocną czerwienią twarzą (vel pyskiem) udała, że nic sobie z zachowania lekkoduchów nie robi...
Obecnie zdawać by się mogło, że oboje starzy dobrze znają słowa pewnej piosenki Kazika: "...gdy nie ma..."
P.S. Żyjąc w przymusowym odosobnieniu, zarówno samiec jak i samica nie nabierały tak intensywnych barw jak teraz, to przepiękny widok - ryba w pełnej krasie kolorów...
CDN...?
edycja:
I jakaż zmiana akcji... po kilkunastu minutach oboje rodzice, zaczęli... wyłapywać małe Barwniaczki i albo je przenoszą do swojego gniazdka (po każdej łapance każde wraca do "domku") albo co chyba jest bardziej prawdopodobne zaczynają... zjadać własne pociechy.
Przyroda zawsze rządzi się własnymi prawami, precz z ludzkimi rękami!